PJM - tłumacz języka migowego

Dr hab. Marek Kochanowski, prof. UwB: Czy czytających jest zbyt mało? Podzielam pogląd, że teraz pisze się za dużo i każdy chce coś opowiedzieć o sobie

04.04.2023
prof. Marek Kochanowski

O serialach z literaturą w tle i kanonie lektur szkolnych, o podlaskich literatach i czytelniczych statystykach, o Janku Muzykancie i Pipi Pończoszance, o poezji i nagrodach literackich - mówi literaturoznawca i prof. UwB Marek Kochanowski. - Uważam, że w ciągu najbliższej generacji wypadną z kulturalnego obiegu, albo już wypadły, mniej znane dzieła literackie takich tuzów, jak Sienkiewicz, Orzeszkowa, Żeromski – podkreśla.

Czy w dobie internetu i mediów społecznościowych potrzebne są nagrody literackie?

 

Dr hab. Marek Kochanowski, prof. UwB z Wydziału Filologicznego Uniwersytetu w Białymstoku literaturoznawca i przewodniczący kapituły Nagrody Literackiej Prezydenta Miasta Białegostoku im. W. Kazaneckiego: Nagrody literackie, oprócz podstawowej roli, czyli wyróżnienia najlepszego w danej kategorii pisarza, mają także inne zadania, np. promocyjne. W Polsce jest ok. 100 nagród literackich, a poprzez nie promują się samorządy, instytucje, firmy. Jak zauważył Guy Debord przyznawanie nagród ma znaczenie dwustronne, bo z jednej strony nagradza się najlepszego, a z drugiej stawia w reflektorze sławy, popularności, tego, kto nagradza. Nagroda ma też przełożenie ekonomiczne dla wydawnictw. Nie mówię tu o małych wyróżnieniach, natomiast znacząco wzrasta sprzedaż książek laureatów Nagrody Nike czy Angelusa, nie wspominając o Nagrodzie Nobla, która jest sukcesem pisarza na całym świecie.

 

Mówiąc o nagrodach literackich, trzeba nawiązać do czytelników. Z badań  przeprowadzonych np. przez Bibliotekę Narodową, dowiadujemy się, że co najmniej jedną książkę w ciągu roku przeczytało tylko 38% Polaków.

 

Biorąc pod uwagę fakt, że nie widujemy praktycznie ludzi czytających w przestrzeni publicznej, to i tak jest nieźle. Raz na jakiś czas wypływają statystyki dotyczące czytelnictwa, a wtedy my, ludzie związani z czytelnictwem, zbieramy się i dyskutujemy o tym, co zrobić, żeby było lepiej. Być może ten wskaźnik już nigdy nie drgnie w górę, ale jeśli aktywnie korzystamy z mediów społecznościowych, jak np. Twitter, to i piszemy, i czytamy. Czy czytających jest zbyt mało? Podzielam pogląd Ryszarda Koziołka, że teraz pisze się za dużo i każdy chce coś opowiedzieć o sobie, a nie zawsze jest to ciekawe, często brak w tych tekstach metafory, paraboli, alegorii, a przede wszystkim oczytania. Odczuwam natłok różnego rodzaju tekstów osób dzielących się swoimi historiami, doraźnymi przemyśleniami. Czytelnik jest zdezorientowany w tym, kogo i jakie treści wybierać, a przecież na podstawie lektur i czytelniczych nawyków, powinien dokonywać selekcji: czy to jest news, fake news, przydatna wiadomość ułatwiająca poruszanie się po gąszczu informacji. Problemem, moim zdaniem, nie jest małe czytelnictwo, tylko raczej system weryfikacji piszących, który ułatwiałby wybory czytającym.

 

Czy w gronie czytających są ludzie młodzi?

 

Młodzi ludzie czytają. Niedawno byłem świadkiem fajnej sytuacji na basenie - chłopak chwalił się dziewczynie swoimi mięśniami, na co ona odpowiedziała: może byś książkę przeczytał. Jest nadzieja. Czytają też studenci - to budujące. W sytuacji post pandemicznej, obserwuję większy nacisk na lekturową refleksję, na pytanie o indywidualne miejsce w świecie, o relacje z ekonomią, przyrodą, o przyzwyczajenia żywieniowe, co też jest bardzo ciekawe. Młodzi ludzie chcą wiedzieć więcej. To nie znaczy, że czytają książki w tradycyjnej postaci. Znamienne, że przychodzą na zajęcia nie jak kiedyś - z wydaniami z Biblioteki Narodowej, ale z tabletami, laptopami. Ostatnio zauważyłem, że tylko ja i jedna studentka mieliśmy wersję papierową omawianego tekstu. Pozostali posiadali różnego rodzaju czytniki. Chciałbym, żeby była to Biblioteka Narodowa, ale cieszę się z każdej formy tekstu na swoich zajęciach.

 

Niektórzy wieszczą, że w niedalekiej przyszłości papier będzie już tylko dla koneserów.

 

Niektórzy twierdzą, że w ogóle nie będziemy czytać, np. Olga Tokarczuk napisała, że to kwestia jednego albo dwóch pokoleń i że dzisiejsi pisarze, marzący o sukcesach muszą uważać, bo za chwilę nikt ich nie będzie czytał. Uważam, że w ciągu najbliższej generacji wypadną z kulturalnego obiegu, albo już wypadły, mniej znane dzieła literackie takich tuzów, jak Sienkiewicz, Orzeszkowa, Żeromski. Zgadzam się z Jackiem Dukajem, że następuje transformacja i przejście z kultury piśmiennej do kultury transferu bezpośrednich wrażeń. W związku z tym zmieniają się sposoby komunikacji i relacji ze światem, jak pisze Dukaj: „Nie napiszę listu – zadzwonię. Nie przeczytam powieści – obejrzę serial. Nie wyrażę politycznego sprzeciwu w postaci artykułu – nagram filmik i wrzucę go na YouTube’a. Nie spędzam nocy na lekturze poezji – gram w gry. Nie czytam autobiografii – żyję życiem celebrytów na Instagramie”. Zmienia się wobec tego kariera pisarza. Autorzy i ich dzieła są aktywni na profilach społecznościowych, widzimy ich w czasie wystąpień publicznych, w starych i nowych mediach. Pisarze świetnie wypadający na spotkaniach autorskich, ci, którzy dają show, są częściej zapraszani na tego typu wydarzenia niż tacy, którzy tworzą prozę wysokoartystyczną, lecz nie potrafią przebić się medialnie. Z tego też wynika między innymi popularność festiwali literackich, targów książki, paneli, wieczorów autorskich itp. A czytelnicy często wybierają sobie książki, szukając tego, co im się podoba, a nie treści dających do myślenia. Znam obawę, że nagle przestaniemy czytać, ale nie widzę w tym zagrożenia, bo - po pierwsze - podejście katastroficzne w związku z rozwojem form przyswajania wiedzy było zawsze. Po drugie - jak wynaleziono druk, to ludzie myśleli, że stracimy pamięć. Jak się pojawiły film czy fotografia, to każdy myślał, że przestaniemy czytać. Potem były dyskietki, inne nośniki, ale druk pozostał. Więc technologia rozwijała się niezależnie od pasji i potrzeby czytania. Być może czytelnictwo stanie się jeszcze bardziej elitarne, natomiast moim zdaniem nigdy nie zniknie.

 

Nawiązując do powiedzenia: czym skorupka za młodu… czy lektury szkolne zachęcają czy zniechęcają ludzi do czytania w dorosłym życiu?

 

Już widzę te tabuny czytelników biegnących do bibliotek po przeczytaniu „Janka Muzykanta” i „Balladyny”. Tak na marginesie, kiedyś rozmawiałem z pewnym Szwedem, który zapytał dlaczego my Polacy jesteśmy tacy smutni. Odpowiedziałem mu: ty czytałeś „Pipi Pończoszankę” czy „Pipi Langstrumpf”, „Dzieci z Bullerbyn”, różnego rodzaju opowieści o podróżowaniu na latających ptakach, a ja czytałem o psie, który jeździł koleją i zmarł, o chudym koniu, który zmarł, o chłopcu, który chciał grać na skrzypkach i zmarł, o Nemeczku, który, co nie zaskakuje - zmarł - to czemu się dziwisz kolego literaturoznawco ze Szwecji.

 

Od jednego z uczniów słyszałam opinię, że najtrudniejszą (najnudniejszą?) lekturą i tak jest „Pan Tadeusz”. I tu zaczyna się nasz narodowy dylemat: czy naszym obowiązkiem jest znać… Mickiewicza epopeję.

 

Ze wstydem przyznam się, że dopiero na studiach przeczytałem „Pana Tadeusza”, ale to wynikało też z tego, że byłem bardzo ciekawy innych zjawisk literackich w szkole średniej i czytałem rzeczy, których nie powinienem wtedy czytać. Dokładnie pamiętam też moment, gdy zacząłem pochłaniać poważniejsze książki. Mniej więcej do IV klasy czytałem Karola Maya, westerny, powieści przygodowe. Jest nawet taka nasza opowieść rodzinna, że tak zaczytałem się na plaży w „Winnetou”, że słońce mnie spaliło i musiałem to odchorować. Stałem się ofiarą czytania (śmiech). Natomiast kiedy byłem w VI klasie nauczyciel języka polskiego dał nam nielegalnie wydany za komuny egzemplarz „Roku 1984” Orwella - pierwsza poważna lektura, jaką w życiu przeczytałem, która mnie całkowicie poruszyła. A potem zaczęło się: Dostojewski, Kundera, Eco, Pound, Blake i ci wszyscy, których może nie powinienem wtedy czytać. Były to czasami doznania lekturowo psychicznie straszne, natomiast niewiele miałem przyjemności z tych „prawdziwych” szkolnych lektur.

 

Czyli zmieniłby Pan kanon lektur szkolnych?

 

Ostatnio przerabiałem z synem „Szatana z siódmej klasy”, napisanym w mało zrozumiałym dziś języku. „W pustyni i w puszczy” – zdecydowanie nie nadaje się do szkoły podstawowej. Wrzuciłbym do kanonu lektur więcej współczesnej literatury młodzieżowej, komiksów, dodałbym nowsze pozycje, zwłaszcza takie, które stawiają pytania na tematy ekologiczne, bo takie rzeczy też się już pojawiają w literaturze młodzieżowej. Zmieniłbym też ten wektor z przeszłości w lekturach, czyli ciągłego dyskutowania o historii, weźmy chociażby „Krzyżaków” Sienkiewicza, na nowsze spojrzenie. Swoim studentom mówię, iż wykładana na różnych poziomach edukacji pamięć np. o żołnierzach wyklętych, o powstaniach, nie rozwiąże naszych współczesnych problemów. Możemy się zanurzyć w przeszłości i ją czcić, jak pisał Mickiewicz „Jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie, zapomnij o mnie”. Mamy obowiązek pamiętać o historii, tylko że nasz kanon lektur jest przepakowany tego typu myśleniem, które w żaden sposób nie rozwiąże teraźniejszych problemów. Chyba nie ma też drugiego takiego kraju jak Polska, gdzie dyskutując o kanonie lektur, nie patrzy się na przyzwyczajenia młodych ludzi i nie uwzględnia się ich oczekiwań. W szkole moich synów w czasie wywiadówki dyskutuje się nad tabletami, drukarkami 3D (nowy zakup), nad wyglądem korytarza. Nie rozmawia się o bibliotece, nowościach książkowych. Cieszy mnie „Kajko i Kokosz” w lekturach, ale świetnych komiksów jest zdecydowanie więcej.

 

Niezaprzeczalne są korzyści z czytania: wzbogacamy słownictwo, piszemy i wypowiadamy się bez błędów, rozwijamy wyobraźnię… To jak zachęcać dzieci do czytania - w nawiązaniu do czasów, które mamy?

 

Nikt nie podważa korzyści z lektury, aczkolwiek kiedyś ze studentami zrobiłem eksperyment i szukaliśmy tego, co jest złe w czynności czytania. Pojawiły się odpowiedzi, że np. czytelnictwo wzmaga refleksyjność prowadzącą do samobójstwa (takie zachowania zdarzały się w XIX wieku po przeczytaniu „Cierpień młodego Wertera”), dolegliwości kręgosłupa, schorzenia związane ze wzrokiem. To było ciekawe doświadczenie. Z pewnością dzieci nie będą czytać, jeśli w domu nie ma książek. Jeśli rodzic liczy na to, że dziecko samo z siebie zainteresuje się literaturą, to tak nie będzie. Musi być w domu także stałe przyzwyczajenie do czytania, nawet jak dziecko już nie czyta. Mam 13-letniego syna, który sięga po książki niechętnie, dlatego czytam mu wieczorem teksty trochę cięższe, jak „Folwark zwierzęcy”. Porównywanie Orwella do naszej rzeczywistości politycznej jest bardzo ciekawe. Albo opowiadam mu historię młodzieńca, któremu wujek zamordował ojca i potem ten młodzian zastanawia się czy zemścić się na tym wujku, czy nie - czyli streszczam mu Hamleta. Albo gdy oglądamy jakiś film, to pokazuję mu, że jest to sytuacja, która wcześniej została już opisana. Nie oszukujmy się też, że dziecko nagle sięgnie po książkę, jeśli my nie czytamy.

 

Nawiązując do filmów i seriali - młodzi ludzie lubią je oglądać.

 

Ja też lubię!

 

Są seriale, które powstają na podstawie literatury: np. „Wiedźmin” – ekranizacja sagi Andrzeja Sapkowskiego, czy „Gra o tron”, która powstała na podstawie sagi George'a R.R. Martina. Czy seriale mogą sprawić, że będziemy chcieli sięgnąć po pierwowzór?

 

Tak, zwłaszcza, że większość tych produkcji powstała właśnie na bazie literatury. Ale też proszę zauważyć, że literatura cały czas w serialach jest obecna. Oglądałem kiedyś z synami bajkę „SpongeBob” i tam główny bohater ma ślimaka Gacusia. Całe animowane towarzystwo zastanawiało się, o czym śni ślimak. Dowiedzieliśmy się, że Gacuś śni o tym, że jest wybitną poetką Emily Dickinson, żyjącą w zamknięciu i piszącą wiersze. Literatura egzystuje w kulturze popularnej, wizualnej. Zwróćmy też uwagę na filmy dziejące się po jakieś apokalipsie. Nie ma już energii elektrycznej, nie ma więc ekranów, jest za to literatura (jak w serialu „Stacja Jedenasta”), albo po prostu Biblia na powrót organizująca zasady jakiejś wspólnoty. Jeżdżę w niektóre miejsca pokazywane w serialach typu „Rodzina Soprano” czy ”Gra o tron”, chciałbym pojechać w najbliższym czasie na Sycylię z „Białego Lotosu”. Zawodowo zwracam uwagę na sposób pokazywania książki w kulturze, na wizerunek biblioteki w filmie, na różnego rodzaju formy terapii przez sztukę, mediacji rzeczywistości przez literaturę. Lubię, gdy serialowi bohaterowie rozmawiają alegoriami, nawiązują do mitów. Większe zagrożenie widzę w samej idei platform streamingowych, które nam sugerują wybór filmów/seriali, bo ten wybór dostosowuje się do tego, co wcześniej obejrzeliśmy. A tu już nic nie zastąpi literatury, która za każdym razem powinna nas zaskakiwać, zwłaszcza ta niebojąca się odważnych pytań. Obcując z literaturą, sami się oczyszczamy, bo życie jest skomplikowane, a my czasami mamy podobne problemy do tych, jakie ma postać literacka. Niestety, seriale i platformy streamingowe dopasowują się do naszych oczekiwań.

Lada moment, poznamy laureatów tegorocznej 32. Nagrody Literackiej Prezydenta Miasta Białegostoku im. Wiesława Kazaneckiego. Przypomnijmy, w kategorii najlepsza książka roku nominowano: "Uczulenia" Pawła Gorszewskiego i "Żywe linie nowe usta" Marcina Mokrego. Natomiast w kategorii najlepszy ogólnopolski poetycki debiut roku nominowani zostali: Anouk Herman za "Right into pod tramwaj", Julek Rosiński za "streszczenie pieśni", Jakub Sęczyk za "Święto pracy" i Paweł Stasiewicz za "Oprawa skórzana". I już pojawiają się opinie, że dużo w tym roku poezji. Za dużo?

Kapituła nagrody nie planuje, jaka w kolejnych latach pojawi się dominująca forma fabuły, czy jaki gatunek będzie nominowany. Czekamy na zgłoszenia. W tym roku najlepszymi książkami, według nas, są tomiki poetyckie, co też ma swoje plusy, gdyż jest to nagroda mająca za patrona poetę, który swego czasu oceniał innych twórców w prasie i doradzał młodym poetom. Myślę, że rozbieżność tematyczna, którą znajdziemy w sześciu nominowanych tomikach spodobałaby się Kazaneckiemu.

 

A jak często sięgamy po poezję? Podobno – słyszałam niedawno taką opinię w jednej z rozgłośni radiowych – kończymy z poezją, gdy kończymy szkołę. To prawda?

Uczę swoich studentów, że poezja przydaje się w czasie wystąpień publicznych. Głośne czytanie tekstów Herberta pomaga oswoić stres, zapanować nad rytmem, tonacją. Oczywiście poezja zawsze była elitarna, może tylko w romantyzmie było inaczej, gdy Mickiewicz trafił pod przysłowiowe strzechy. Natomiast pamiętajmy, że takie postacie Młodej Polski jak Tetmajer to nie były osoby związane wyłącznie z literaturą, tylko gwiazdy socjometryczne swoich czasów, skupiające zainteresowanie np. ze względu na życie osobiste. W czasach komunistycznych Herbert był pewnym wyznacznikiem społecznościowego zaangażowania. Śpiewało się jego teksty, także utwory Kaczmarskiego, Stachury, buntowało się przez przywołanie Wojaczka, Bursy, teraz nie mamy kogoś takiego. To też jest związane z tym, o czym mówiłem wcześniej, że za dużo ludzi pisze, a i gazety nie bardzo otwierają się na recenzje nowych tomików poetyckich. Trudno więc zaszczepić przyzwyczajenie, że czyta się poezję na co dzień, że jest obecna. Poezja jest elitarna – po prostu. W „Wielorybie, ostatnim filmie Aronofsky'ego, mamy scenę, w której córka przychodzi do ojca próbującego nawiązać z nią rodzicielski kontakt, choć trochę na to za późno. To zbuntowana nastolatka, a ojciec każe jej napisać trzy zdania – o tym, co ostatnio się wydarzyło w jej życiu. Potem z radością sprawdza metrum, sylaby i odkrywa (nie wszyscy to wyłapią), że ona napisała haiku. Więc poezja pozwoliła jej wyrazić siebie w kontakcie z ojcem, który już wie, że ona da sobie radę, bo sztuka jest formą kontaktu ze światem.

Niewątpliwie nagrody literackie kształtują nasze gusta czytelnicze. Znam wiele osób, które dzięki nagrodzie Kazaneckiego sięgnęło np. po Kamińską, Karpowicza, Kamińskiego, Michała Książka…

Pamiętajmy, że nagrodzie towarzyszy też akcja promocyjna prowadzona przez magistrat, my, jako kapituła, co najwyżej sugerujemy pewne działania. Ale z nagrodą Kazaneckiego związany jest jeszcze jeden kontekst. Nie mamy za dużo możliwości do wspólnego przeżywania wspólnotowości literackiej w naszym regionie. Ta nagroda co roku, nawet jak ktoś się obrazi, że nie został nagrodzony, jest nielicznym przykładem dyskusji literackiej na Podlasiu, ponieważ lokalnie póki co skupia najwięcej emocji związanych z literaturą.

Czy Podlaskie literatami stoi?

Nie aż tak. Są regiony, które są znacznie mocniej obudowane literacko. Jest to związane także z tym, że mieszkają tam znani literaci; w Olsztynie jest Mariusz Sieniewicz, w Gdańsku chociażby Stefan Chwin, we Wrocławiu Marek Krajewski. Pochodzący z Podlasia Ignacy Karpowicz wyjechał do Warszawy, ale jest za to u nas Piotrek Janicki, skupiający dookoła siebie w Książnicy coraz większą grupę ludzi zafascynowanych literaturą. Nie mamy też na Podlasiu aktywnie działającego związku pisarskiego. Mamy w regionie w zasadzie trzy wielkie imprezy literackie: Targi Książki Fundacji Sąsiedzi, nasz festiwal literacki „Zebrane” oraz festiwal „Patrząc na Wschód”– to cały czas za mało. Są Środy Literackie w Książnicy Podlaskiej, wynikające z misji samej placówki, ale musi się tu wykształcić jakaś elita literacka, mieszkać tu, promować literaturę, po to, by pociągnąć pisarzy, którzy nie mają aż tak dużych aspiracji literackich, nie mówiąc o tym, że czasami są słabsi. Kolejna sprawa, że Białystok, jako przestrzeń, nie zadomowił się silnie na kartach literatury. To miasto ustawicznie się zmieniające, modernizujące, pisałem o tym w moich esejach w „Mieście rebusie”, co chwila niejako je sobie „wymyślamy”. Napisałem tam, że przestrzeń w Białymstoku podlega ciągłym zmianom. I że gdybym miał przywołać przykładowy kwadrat w centrum o długości boku 100 metrów, który pozostał niezmienny przez jedno życie ludzkie o długości 80 lat, to miałbym nie lada kłopot. Sam czasami nie nadążam za zmianami. Wydział, w którym pracuję, mieści się w budynku dawnego Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Białymstoku. Gdy jadę do pracy taksówką, od razu wiem, który kierowca urodził się w mieście, który tu mieszka od dłuższego czasu, a który przyjechał całkiem niedawno. Mówię „dawne KW” i wiem, że trafi tam tylko ktoś, kto jest stąd lub zna historię miasta, na hasło „Plac Uniwersytecki” nie dojedzie kierowca, który mieszka tu od niedawna, bo poprzednią nazwę Plac Uniwersytecki zastąpiła nazwa „Plac NZS”. A wobec tego trudno jest tu osadzić jakąś rozbudowaną historię o dłuższym trwaniu, bo wszystko jest zmienne. Dodatkowo większość powstałych tekstów literackich to spostrzeżenia, w których na pierwszy plan wybija się tęsknota za tym, co utracone.

Kto w tym roku otrzyma nagrodę Kazaneckiego? 

Najlepszy.

A jaką książkę czytał Pan ostatnio wartą polecenia?

Czytam zawsze kilka książek jednocześnie, teraz eseje Harariego, „Kąpiel w stawie podczas deszczu” Saundersa, nową książkę Ryszarda Koziołka, wróciłem do Philipa Dicka, w kolejce czeka „Ciemniejący wiek. O niszczeniu świata klasycznego przez chrześcijan” Catherine Nixey.

 

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Marta Gawina

 


logotypy UE

Strona internetowa powstała w ramach projektu „Nowoczesny Uniwersytet dostępny dla wszystkich”
(umowa nr POWR.03.05.00-00-A007/20) realizowanego w ramach Programu Operacyjnego Wiedza Edukacja Rozwój.

©2023 Wszystkie prawa zastrzeżone.

W ramach naszego serwisu www stosujemy pliki cookies zapisywane na urządzeniu użytkownika w celu dostosowania zachowania serwisu do indywidualnych preferencji użytkownika oraz w celach statystycznych. Użytkownik ma możliwość samodzielnej zmiany ustawień dotyczących cookies w swojej przeglądarce internetowej. Więcej informacji można znaleźć w Polityce Prywatności Uniwersytetu w Białymstoku. Korzystając ze strony wyrażają Państwo zgodę na używanie plików cookies, zgodnie z ustawieniami przeglądarki.