O młodzieżowej mowie i słowach, które odchodzą, o Radzie Języka Polskiego i problemach, które do niej trafiają, a feminatywach i zapożyczeniach, które się adaptują, a także o wpływie komunikatorów na współczesną polszczyznę i dramatycznym stanie polskiej debaty publicznej – mówi prof. dr hab. Elżbieta Awramiuk, językoznawczyni z Wydziału Filologicznego UwB i członkini Rady Języka Polskiego. - Język jest od tego, żeby nazywać, wyrażać, więc jeśli czegoś nie było, a się pojawiło, to w języku tworzy się nowy wyraz – podkreśla.
Bambik, baza, bratku/bruh, cringe, delulu, drillowiec, fr, git, IMO, kys, LOL, NPC, odklejka, oporowo, rel, rizz, side-eye, sigma, slay, zgerypała - to finałowa dwudziestka plebiscytu na Młodzieżowe Słowo Roku 2023. Które słowo najbardziej podoba się albo które najbardziej zadziwia przedstawicielkę Rady Języka Polskiego przy Prezydium Polskiej Akademii Nauk?
Prof. dr hab. Elżbieta Awramiuk, językoznawczyni z Wydziału Filologicznego Uniwersytetu w Białymstoku i członkini Rady Języka Polskiego: Moją uwagę zwróciła zgerypała, bo kiedy po raz pierwszy przeczytałam to słowo, to jego znaczenie w ogóle do mnie nie docierało. Oczywiście większości tych młodzieżowych słów nie znałam i musiałam sprawdzać, co znaczą, bo nawet jeśli dane słowo wydaje mi się znajome, to znaczenie, w którym młodzi go używają, może być zupełnie inne. A dlaczego zgerypała? Ponieważ brzmi tak niby po polsku, a jednak z niczym się nie kojarzy. Bardzo mnie to zaintrygowało i się okazało, że jest to zrost: gera to gegra, a pała to ocena niedostateczna. Nie ukrywam, że pośmiałam się, uświadamiając sobie jego proweniencję. To słowo pochodzi z serialu „Szkoła”. Kultura masowa to jedno ze źródeł młodej polszczyzny.
W tym zestawieniu widać skróty, anglicyzmy, słownictwo z gier komputerowych i „nieskrępowane słowotwórstwo”. Bo taka jest polszczyzna młodych ludzi?
Polszczyzna młodych ludzi chyba zawsze taka była. To, co dawniej cechowało slang studencki czy gwarę uczniowską, to także był ekspresywizm i kreatywność. Młodzi ludzie zawsze bawili się słowami. W większości sytuacji oni nie nazywają nowych obiektów otaczającego świata, tylko ciągle mówią o tym samym: o miłości, przyjaźni, imprezach, nauce, odpoczynku, ale potrzebują do tego swoich słów, swojej ekspresji, które też budują ich poczucie wspólnoty. I tak się ta młoda polszczyzna rozwija.
Zapraszamy do wysłuchania fragmentu rozmowy
Czy Rada Języka Polskiego przygląda się „młodzieżowej mowie”?
Rada przygląda się różnym odmianom polszczyzny i temu, jak współczesna polszczyzna funkcjonuje. Co dwa lata przedkłada Sejmowi i Senatowi sprawozdanie o stanie ochrony języka polskiego. Oczywiście ten raport nie może objąć całości - to jest po prostu niemożliwe - więc zawsze podejmowane są decyzje, czemu konkretnie Rada będzie się przyglądać, co będzie analizować. Wśród dotychczasowych sprawozdań są takie tematy jak np. język polski w dokumentach używanych w obrocie konsumenckim czy poprawność językowa internetowych materiałów pisemnych, kierowanych do obywateli przez ministerstwa i wybrane instytucje centralne. Nawiązując jeszcze do plebiscytu na Młodzieżowe Słowo Roku, to jest on organizowany przez PWN pod patronatem naukowym Uniwersytetu Warszawskiego, ale we współpracy z różnymi naukowcami. Tak się jednak składa, że wśród osób zaangażowanych w ten konkurs jest kilka z Rady Języka Polskiego. W tym kontekście można powiedzieć, że Rada uczestniczy w tym przedsięwzięciu.
Wspomniała Pani, że Rada Języka Polskiego, w której zasiada Pani od marca 2023 roku, przedkłada w parlamencie sprawozdanie o stanie ochrony języka polskiego. Jakie jeszcze ma zadania?
Generalnie Rada Języka Polskiego zajmuje się sprawami dotyczącymi używania i rozwoju języka polskiego. Z jednej strony Rada prowadzi działalność monitorującą, sprawozdawczą, zgodnie z ustawą o języku polskim, której przepisy dotyczą m.in. używania języka polskiego w działalności publicznej. Na przykład: jeśli w przestrzeni publicznej znajdują się napisy, to one powinny być w języku polskim, jeśli na terytorium Polski sporządzane są umowy, to ich podstawowa wersja, nawet jeśli partner umowy jest z zagranicy, też powinna być w języku polskim. Z drugiej strony Rada ma za zadanie dbać o prestiż języka polskiego i popularyzować ten język. Tutaj działalność RJP jest bardzo rozbudowana, np. Rada prowadzi kampanię społeczno-edukacyjną „Ty mówisz – ja czuję. Dobre słowo – lepszy świat”, współorganizuje Forum Kultury Słowa oraz Poznańskie Debaty o Języku z okazji Międzynarodowego Dnia Języka Ojczystego, a także wydaje publikacje książkowe. Warto też zwrócić uwagę na aspekt, który wydaje się istotny z punktu widzenia społecznego, a mianowicie Rada uchwala przepisy ortograficzno-interpunkcyjne. Tego prawa nie nadużywa, ponieważ żadne zmiany od 2009 roku nie zostały wprowadzone. Wśród obowiązków Rady jest też odpowiadanie na zapytania, m.in. od konstytucyjnych organów państwa bądź instytucji powołanych do realizacji zadań publicznych, dotyczące używania języka.
Jakie problemy językowe najczęściej trafiają do Rady?
Stałym punktem są imiona. Do Rady bardzo często trafiają zapytania od kierowników Urzędów Stanu Cywilnego w tej sprawie. Obywatele zwracają się do urzędu z wnioskiem o nadanie lub zmianę imienia, a jeśli taki wniosek budzi z jakiegoś powodu wątpliwości, to kierownik USC pisze do Rady Języka Polskiego z prośbą o opinię. Ponadto piszą do Rady przedstawiciele różnych instytucji, urzędów i towarzystw naukowych. Zadają konkretne pytania dotyczące używania języka, np. jak coś nazwać, zapisać, odmienić czy wymówić, a Rada w miarę swoich możliwości stara się rozstrzygać te językowe wątpliwości. Oczywiście zdarzają się czasem zapytania, które nie powinny do nas trafić w tym sensie, że one nie wymagają analizy lingwistycznej, a np. analizy prawnej, i takie sprawy są odsyłane.
Niedawno usłyszałam od jednego z polonistów, że czas już uznać imiesłowy przymiotnikowe za przymiotniki, bo uczniowie z trudem je rozróżniają. Co Pani na to?
30 lat temu na studiach polonistycznych prof. Zygmunt Saloni uczył nas, że imiesłowy przymiotnikowe to są przymiotniki stanowiące regularne derywaty odczasownikowe, dlatego ja zupełnie nie dziwię się intuicji dzieci, bo z punktu widzenia gramatycznego są to wyrazy, które pełnią funkcje takie jak przymiotniki i które odmieniają się tak jak przymiotniki. Myślę, że ta gramatyczna cecha jest tutaj najistotniejsza, bo czasownik odmienia się m.in. przez osoby, tryby i czasy, a imiesłów przymiotnikowy odmienia się jak przymiotnik: przez przypadki, liczby i rodzaj. Natomiast czasem to tradycja językowa przemawia za takimi, a nie innymi rozwiązaniami, i tak jest w szkole z imiesłowami. Podobnie jak w tradycyjnych opisach gramatycznych są one uznawane za niefinitywne formy czasownika, czyli takie, które nigdy samodzielnie nie tworzą zdania.
Czy zapożyczenia językowe, np. anglicyzmy, powinny być spolszczane? Fejsbuk czy Facebook?
To oczywiście zależy od tego, z jakim wyrazem mamy do czynienia. Od kilkudziesięciu lat obserwuje się tendencję wchłaniania anglicyzmów do polskiego systemu gramatycznego. One się adaptują, polonizują, wymawia się je i pisze coraz bardziej po polsku. Za przykład niech posłuży wyraz e-mail, który ćwierć wieku temu jeszcze nie był notowany w polskich słownikach, a teraz obok formy oryginalnej w normie potocznej akceptowany jest mejl, a ponadto istnieje cała rodzina wyrazów pochodnych, funkcjonujących w różnych wariantach ortograficznych, np. e-mailować, mailować, mejlować, e-mailowy, mailowy. Z kolei dziś nikt już nie napisze rajd tak, jak w latach 50. – raid. Natomiast są słowa, które nie poddają się adaptacji, jak choćby weekend, znany w Polsce od ponad pół wieku. Więc nie jest tak, że wyraz, który wchodzi do języka, od razu przyjmuje jakąś konkretną postać. To są często wieloletnie procesy adaptacyjne, gdyż między zapożyczeniem nowym a całkowicie przyswojonym istnieje wiele stadiów pośrednich. Jeżeli mówimy o nowych wyrazach – a anglicyzmy są stosunkowo nowym zjawiskiem – to uważam, że wariantywność pisowniowa i wymawianiowa jest w ich wypadku czymś zupełnie naturalnym. Nieco odrębną kategorię stanowią nazwy własne, takie jak Facebook, ale przykład choćby Szekspira pokazuje, że i one w odpowiednich warunkach mogą ulec polonizacji.
A rozmawiam dziś z panią profesor, czy panią profesorką? Filolożką, panią filolog, a może filologinią? Czyli kilka słów o feminatywach… Czy już za chwilę wejdą do codziennego języka? Niektórzy bardzo się im opierają.
Wiem o tym i muszę przyznać, że kiedy około 20 lat temu rozpoczęły się silne trendy feminizujące język, to we mnie też był opór i myślę, że on był naturalny. Używamy języka od najmłodszych lat i nie zastanawiamy się nad nim, po prostu go używamy, dlatego każda nowość jest czymś, co wymaga naszej uwagi i przełamania pewnego utrwalonego mechanizmu. Natomiast przemawiają do mnie argumenty, że język jest tworem, który z jednej strony odzwierciedla rzeczywistość, w której funkcjonujemy, ale z drugiej kształtuje nasze myślenie. Najprostszym przykładem są kategorie gramatyczne. W języku polskim nie ma potrzeby – w zdaniu: zobacz, tam stoi samochód – doprecyzowania, o jaki samochód chodzi: konkretny czy niekonkretny. W języku angielskim, mówiąc takie zdanie, trzeba od razu zdecydować, jakiego rodzajnika użyć. To sprawia, że osoby posługujące się różnymi językami nieco inaczej kategoryzują świat. Z feminatywami i innymi formami, na przykład z językiem niedyskryminującym, jest podobnie. Wypowiadając się, nie mamy złych intencji, natomiast nasz język może utrwalać pewne stereotypy. Na przykład, dlaczego zwykle mówi się: drodzy studenci, mając na myśli i studentów, i studentki? Bo w polszczyźnie bardzo często rzeczowniki rodzaju męskiego w odpowiednich kontekstach mogą odnosić się do obu płci. Natomiast równościowe i grzeczne w stosunku do obu grup, które siedzą na sali, byłoby użycie obu rodzajów. Wracając do pani pytania, czy czuję się profesorką, czy panią profesor - ja nie słyszałam, żeby zwracano się do mnie profesorko, a pani profesorko to już zupełnie nie, więc forma tradycyjna wydaje mi się najbardziej naturalna. Natomiast „profesorka” mnie nie razi.
Tak jak naukowczyni?
Pewne rzeczy dzieją się w języku bardziej samoistnie, jakby od wewnątrz, a na inne mają wpływ czynniki zewnętrzne. Wydaje się, że nurt feminizujący czy antydyskryminacyjny przychodzi z zewnątrz. Po prostu zmienia się myślenie, świadomość, międzyludzkie relacje, zachodzą pogłębione procesy demokratyzacji. A język jest zjawiskiem społecznymi i jako taki odzwierciedla społeczne potrzeby nazewnicze, a także społeczne przemiany. Ja zasadniczo popieram tworzenie feminatywów, ale jestem ewolucjonistką, a nie rewolucjonistką, w związku z tym nie wierzę w to, że można jednego dnia wydać dyrektywy typu: to zmieniamy i od teraz mówimy inaczej. Ludzie muszą te zmiany zrozumieć i zaakceptować, a na to trzeba czasu.
A jaki wpływ na współczesną polszczyznę mają smsy, komunikatory, emotikony?
Ten wpływ na pewno widać na poziomie leksykalnym. Powstają nieistniejące wcześniej wyrazy, ale przecież język jest od tego, żeby nazywać, wyrażać, więc jeśli w rzeczywistości pozajęzykowej czegoś nie było, a się pojawiło, to w języku także tworzy się nowy wyraz. Z drugiej strony formy, które pani wymieniła, łączy niewątpliwie jedno – skrótowość. Mają one przyspieszyć naszą komunikację. Unikanie wysiłku jest naturalną tendencją w języku, przejawiającą się w każdym aspekcie jego funkcjonowania. Zawsze tak było, natomiast nowoczesne komunikatory nadały tej tendencji kolejny wymiar. Akceptuję formy skrótowe i rozumiem, że czasami lepiej jest przekazać komunikat szybko i zwięźle, niż rozwlekać się. Jednakże nie chciałabym, aby ta mniej staranna komunikacja stała się jedynym sposobem wymiany myśli.
Jednym z Pani obszarów badawczych jest psycholingwistyka, m.in. komunikacja pisemna w języku polskim, przyswajanie istoty pisma i umiejętności pisania przez dzieci. Czy współczesny świat i rozwój nowoczesnych technologii sprzyjają nauce pisania, czytania, czy wprost przeciwnie? Czy sztuka kaligrafii odchodzi w zapomnienie?
To jest bardzo ciekawe pytanie i moim zdaniem odpowiedź może pójść dwutorowo. Z jednej strony trzeba przyznać, że nowe formy komunikacji, może to zabrzmi zaskakująco, sprzyjają nauce czytania i pisania. Dawniej, żeby dziecko zaczęło pisać, musiało osiągnąć pewną sprawność manualną ręki. W tej chwili, żeby zacząć się komunikować za pomocą pisma, ono potrzebuje tylko jednego palca, by wcisnąć odpowiednią literę na klawiaturze. W związku z tym 2-, 3-letnie dziecko, które pisze na klawiaturze swoje imię, nie jest dzisiaj niczym zaskakującym. Można więc powiedzieć, że w tym aspekcie nowe technologie wspierają dzieci, choć jest to komunikowanie się za pomocą pisma właśnie w tej skrótowej formie. Dawniej słowem pisanym posługiwali się przede wszystkim ludzie wykształceni: urzędnicy, dziennikarze, nauczyciele, natomiast dzisiaj słowem pisanym posługuje się każdy. Piszemy przecież komentarze w Internecie, smsy itp. Natomiast słowo pisane to nie tylko ta szybka komunikacja, to jest też umiejętność budowania długich, spójnych tekstów, w których wyrażamy swoje poglądy, coś argumentujemy. Tutaj obserwujemy już negatywny wpływ nowoczesnych technologii. Tendencja do przekazywania szybkich komunikatów nie sprzyja umiejętnościom, które od zawsze kształciła szkoła i których nigdy człowiek nie posiadł bez wysiłku. Prawdopodobnie – choć nie podpieram się tutaj wynikami badań naukowych, tylko bardziej bazuję na swoich obserwacjach i opiniach, jakie słyszę wokół – ludziom coraz trudniej jest posługiwać się słowem pisanym na tym wyższym poziomie.
Są też słowa, które odchodzą. Archaizmami stały się np. wałkoń, fatygnat, ale też podobno pocztówka, dyskietka… Co jeszcze warto dodać do tej wyliczanki?
Przywołam taki dowcip: mama czyta bajkę dziecku o Jasiu i Małgosi i dochodzi do momentu, kiedy Baba Jaga zamyka dzieci w komórce. A to słuchające dziecko otwiera szeroko oczy i pyta: jak oni się zmieścili w tym telefoniku? Komórka to przykład słowa, którego pierwotne znaczenie zeszło na drugi plan, a z czasem już prawie zniknęło. Bo czy dzisiaj jeszcze ktoś powie komórka w tym znaczeniu, że coś przechowuje w komórce? Jeżeli nawet tak, to bardzo rzadko. Powtórzę jeszcze raz: zmienia się rzeczywistość wokół nas, dlatego słów, które odchodzą albo zmieniają znaczenie, jest bardzo wiele. Zanikają takie wyrazy jak: akuszerka ‘położna’, cudzołożyć ‘współżyć z kimś, z kim się nie jest w związku małżeńskim’ czy sierociniec ‘dom dziecka’. Znikają wyrazy nazywające przedmioty, które wychodzą z użycia, np. walkman czy adapter. Inne wyrazy zmieniają swoje znaczenie. Jeszcze pół wieku temu aplikacja oznaczała przede wszystkim ozdobę nałożoną na podstawowe tło, a teraz kojarzy się głównie z programem komputerowym.
A jakim wyzwaniem jest kształcenie migrantów po polsku? To także jeden z Pani obszarów badawczych.
Na to pytanie nie jest łatwo odpowiedzieć. Niewątpliwie w ostatnich latach gwałtownie zmieniła się rzeczywistość edukacyjna w polskiej szkole. Oczywiście te procesy zaczęły zachodzić już jakiś czas temu, na początku powoli, natomiast ostatnich kilka lat to już jest prawdziwa eksplozja. Na czym polega zmiana? Kilkadziesiąt lat temu w polskiej szkole uczyły się głównie dzieci mówiące po polsku, dla których język polski był językiem ojczystym, które się tutaj wychowywały i które miały rodziców i dziadków polskojęzycznych. Dynamiczne zmiany zaczęły się, gdy Polska przystąpiła do Unii Europejskiej. Zwiększyła się wtedy mobilność społeczeństwa i w systemie szkolnym zaczęły pojawiać na dzieci, które kilka lat przebywały za granicą. One urodziły się w Polsce i mówiły po polsku, ale miały kilkuletnią przerwę w polskiej edukacji. Później w polskich szkołach zaczęły się pojawiać dzieci, które urodziły się za granicą i miały polskich rodziców, czyli język polski był ich językiem domowym, ale wokół dominował inny język, pod wpływem którego język ojczysty zaczynał nabierać różnorodnych odcieni. A teraz w polskiej szkole uczą się też dzieci obcego pochodzenia, dla których język polski nigdy nie był językiem ojczystym. I wszystkie te dzieci, o których wspominam, mogą się spotkać w jednej klasie. Dlatego mam wrażenie, że zawód polonisty stał się zawodem niebywale wymagającym. Choć nigdy nie miałam wątpliwości, że to profesja dla osób kreatywnych, twórczych i ambitnych, to wiedziałam, że trudy tego zawodu rekompensują inne aspekty – poczucie wagi tego, że się pracuje formacyjnie z młodymi ludźmi, czy społeczny prestiż. W ostatnich latach ten prestiż, nie tylko polonisty, został nadszarpnięty, a ludziom, którzy odpowiadają za kształcenie naszych dzieci, dołożono mnóstwo biurokratycznych obowiązków i wyzwań bez odpowiedniej gratyfikacji finansowej. Wielu z nich straciło poczucie wartości tego, co robią. Efekt jest taki, że chętnych do zawodu brakuje. To dla mnie – osoby przez wiele lat kształcącej polonistów i współpracującej z nimi – bardzo smutne i bolesne.
Wrócę ponownie do Rady Języka Polskiego. Jakie są Pani zadania i obowiązki wykonywane w ramach tego gremium?
Należę do Zespołu Ortograficzno-Onomastycznego, który w swoim gronie żartobliwie nazywamy zoo. Trafiają do nas najczęściej problemy ortograficzne i onomastyczne, czyli dotyczące nazw własnych. Rada Języka Polskiego spotyka się na posiedzeniach plenarnych 3, 4 razy w roku. Kilka razy w roku odbywają się też spotkania w zespołach. Ponadto stale – zwykle raz na kilka tygodni – głosujemy online, odpowiadając na bieżącą korespondencję. Na ręce przewodniczącej RJP prof. Katarzyny Kłosińskiej spływają wspomniane już zapytania od instytucji, towarzystw, Urzędów Stanu Cywilnego, a czasem i od zwykłych ludzi. Na te ostatnie Rada nie jest zobligowana odpowiadać, ale czasami przewodnicząca podejmuje decyzję, że odpowiemy, szczególnie jeśli takie listy pochodzą od osób starszych. Oni nie tylko zastanawiają się, jak powinna brzmieć poprawna forma, ale czasami wręcz mają bardzo konkretne propozycje, np. postulują, żeby Rada miała swój program w telewizji, w czasie największej oglądalności. Czasami jest więc naprawdę bardzo sympatycznie. Wracając do naszych spotkań: gdy pojawia się problem do rozwiązania, wskazana przez przewodniczącą osoba – zwykle jest to ktoś, kto specjalizuje się w wybranej problematyce – przygotowuje pierwszą wersję odpowiedzi do dyskusji. Najczęściej jest to dyskusja online: wypowiadamy się, akceptujemy lub nie, proponujemy rozwiązania.
„Rada Języka Polskiego wyraża najgłębszy niepokój z powodu dramatycznego stanu polskiej debaty publicznej obserwowanego m.in. podczas ostatniej kampanii wyborczej. Uwolniono w niej nienawiść i inne skrajnie negatywne emocje, przekroczono granice do tej pory nieprzekraczalne” – to fragment komunikatu, który przeczytałam na stronie Rady Języka Polskiego. Zgadza się z nim Pani?
W pełni się z nim zgadzam. Ten komunikat to świeża sprawa, dyskutowaliśmy o nim na początku listopada. Bardzo świadomie nie podawaliśmy w nim żadnych konkretnych przykładów, bo nie chodziło nam o to, żeby polaryzować polską scenę polityczną, wskazywać, że ktoś użył wybranego sformułowania. Dość łatwo jest konkretnej osobie przypisać daną wypowiedź, a grzechy popełniali wszyscy. Uznaliśmy, że przynajmniej tyle możemy zrobić, bo tak naprawdę bezpośredniego wpływu na to, jakim językiem posługują się politycy, nie mamy. Jeśli jednak publicznie będziemy piętnować pewne zachowania, to wzmocnimy świadomość, że są one naganne i że nie powinno się używać brutalnego języka przeciw innym ludziom.
Co mogą zrobić rodzice, nauczyciele, by popularyzować wśród dzieci i młodzieży piękną i poprawną polszczyznę?
Myślę, że najlepszym sposobem jest właściwy wzorzec, bo nikt nikogo nie nauczy dobrego języka, jeżeli sam będzie posługiwał się językiem brutalnym, agresywnym, niepoprawnym. Pamiętajmy, że język to nie tylko poprawność, ale także strategie komunikacyjne i intencje. Można mówić bardzo poprawnie pod względem gramatycznym, ale będzie to zły język, jeśli zostanie wymierzony przeciwko konkretnej osobie czy grupie osób.
Na początku tym najsilniejszym wzorcem dla dzieci są oczywiście rodzice, ale z czasem staje się nim grono rówieśnicze, a później przede wszystkim media. I to jest problem, bo właśnie w mediach, chociażby z powodu języka debaty publicznej, o którym przed chwilą mówiłyśmy, pojawiło się bardzo dużo złych wzorców. I nie chodzi tu, jak podkreślam, o stronę gramatyczną, tylko o sposoby posługiwania się językiem, o te buńczuczne postawy, że moja racja jest ważniejsza niż twoja, a przez to ty jesteś kimś gorszym. Jest to bardzo niepokojące zjawisko.
Wolałabym jednak zakończyć naszą rozmowę optymistycznie. Czy podlaskie "dla” ma się dobrze?
Oczywiście (uśmiech). „Dla” funkcjonuje i nie widzę powodu, dla którego miałoby to się zmienić. Rozumiem, że jeżeli dopytuje Pani o podlaskie „dla”, to chodzi Pani o te niepoprawne formy. Ja raczej mam taką obawę, że jak będziemy tak piętnować nadużywanie „dla”, to za chwilę, w wyniku hiperpoprawności, nastąpi zanik tego przyimka.
Już widać tablice z napisem: parking klientom.
Dlatego warto walczyć o „dla”, bo ten przyimek pełni ważne funkcje w polszczyźnie. Ja pochodzę z Podlasia i to, że „dla” jest na tym terenie nadużywane, uświadomiłam sobie chyba dopiero na studiach. Wtedy też, gdy tyle się mówiło o dobrze i źle użytym „dla”, to moje pierwotne wyczucie poprawności gdzieś się zatarło i zdarza się, że nie jestem pewna, jak powinno być. Podobnie jest z błędami ortograficznymi – im częściej je spotykamy, tym bardziej tracimy wyczucie językowe. Na początku swojej drogi zawodowej uczyłam parę lat w szkole średniej. Pamiętam, że jak przeczytałam 30 prac, w których powtarzał się ten sam błąd ortograficzny, to traciłam pewność, że to ja mam rację, a nie te 30 osób. I musiałam sięgnąć do słownika ortograficznego.
Czyli język polski może być wyzwaniem także dla specjalistów od języka?
Oczywiście, językoznawcy też mogą mieć wątpliwości natury poprawnościowej. Pewnie z racji wykonywanego zawodu łatwiej im samodzielnie te wątpliwości rozstrzygnąć, jednak nikt nie jest wszechwiedzący i nieomylny.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Gawina
Strona internetowa powstała w ramach projektu „Nowoczesny Uniwersytet dostępny dla wszystkich”
(umowa nr POWR.03.05.00-00-A007/20) realizowanego w ramach Programu Operacyjnego Wiedza Edukacja Rozwój.
W ramach naszego serwisu www stosujemy pliki cookies zapisywane na urządzeniu użytkownika w celu dostosowania zachowania serwisu do indywidualnych preferencji użytkownika oraz w celach statystycznych. Użytkownik ma możliwość samodzielnej zmiany ustawień dotyczących cookies w swojej przeglądarce internetowej. Więcej informacji można znaleźć w Polityce Prywatności Uniwersytetu w Białymstoku. Korzystając ze strony wyrażają Państwo zgodę na używanie plików cookies, zgodnie z ustawieniami przeglądarki.