PJM - tłumacz języka migowego

Prof. Marek Konarzewski: prezesem PAN się bywa, a pracownikiem naukowym się jest i profesorem się jest. Jestem związany z Uniwersytetem w Białymstoku i regionem nie tylko stosunkiem pracy, ale również emocjonalnie

24.07.2023
prof. Marek Konarzewski

O biologii, podlaskiej przyrodzie i zaglądaniu pod drzewo, o Uniwersytecie w Białymstoku i Polskiej Akademii Nauk, o naukowcach i „znawcach z internetu”, o zagranicznych stażach i sztucznej inteligencji oraz o wychodzeniu z nauką do ludzi - mówi prof. dr hab. Marek Konarzewski wykładowca Wydziału Biologii UwB i prezes Polskiej Akademii Nauk. - To jest moje miejsce na Ziemi, więc niezależnie od tego, jak długo będę w Warszawie, to na pewno zawsze do Białegostoku będę chciał wrócić – podkreśla.

 

 

Gościmy u siebie biologa, Ambasadora Uniwersytetu w Białymstoku, naukowca i wykładowcę Wydziału Biologii UwB oraz prezesa Polskiej Akademii Nauk. Która z tych ról, jest dla Pana Profesora najważniejsza?

 

Prof. Marek Konarzewski, kierownik katedry Ekologii Ewolucyjnej i Fizjologicznej na Wydziale Biologii UwB i prezes PAN: Rozmawiamy w Białymstoku i w tym momencie najważniejszą moją rolą jest rola nauczyciela akademickiego oraz naukowca pracującego na Uniwersytecie w Białymstoku. Dzisiaj (w dniu rozmowy przyp. red.) miałem ogromną przyjemność uczestniczyć w egzaminach magisterskich na Wydziale Biologii. Było to olbrzymie przeżycie również dla mnie i satysfakcja z tego, że możemy być naprawdę dumni z osób, które ten egzamin złożyły i zostały absolwentami naszej uczelni.

 

Nie da się jednak ukryć, że obecnie Pana głównym zajęciem jest przewodniczenie Polskiej Akademii Nauk, ale we wszystkich wywiadach podkreśla Pan, że Pana uczelnią jest Uniwersytet w Białymstoku. W końcu tutaj się wszystko zaczęło…

 

Dokładnie tak. Jestem absolwentem nieistniejącej już Filii Uniwersytetu Warszawskiego w Białymstoku, która przekształciła się w Uniwersytet w Białymstoku. Od początku byłem więc związany z naszą uczelnią. Ba, mój ojciec był nawet swego czasu dziekanem Wydziału Fizyki, kiedy jeszcze w Białymstoku funkcjonowała Filia UW. Można więc powiedzieć, że jestem drugim pokoleniem związanym zawodowo z białostocką uczelnią.

Natomiast w okresie, kiedy kończyłem studia, nie było możliwości doktoryzowania się w Filii, wobec czego doktorat obroniłem w nieistniejącym już, niestety, Instytucie Ekologii Polskiej Akademii Nauk ( jak widać, moje związki z Akademią są bardzo głębokie), po czym wyjechałem na prawie trzy lata na stypendium do Stanów Zjednoczonych. Było to bardzo dobre miejsce i, szczerze mówiąc, z bardzo dobrymi wtedy widokami na to, że mogłem zostać w USA na stałe. Zdecydowałem się jednak wrócić do Polski, czego nigdy nie żałowałem. Bardzo szybko uzyskałem habilitację - znowu w PAN. Potem zaczęło się takie dwoiste życie, bo łączyłem pracę na naszej uczelni z pracą w Instytucie Badań Ssaków Polskiej Akademii Nauk w Białowieży. Było więc regionalnie, ale w ścisłej współpracy pomiędzy Uniwersytetem w Białymstoku i PAN. Zresztą był to dla mnie najbardziej produktywny okres, bo miałem zespoły badawcze zarówno w Białymstoku, jak i w Białowieży. Dzięki temu „zdwoiłem” swoją produkcję naukową - jeśli można tak to brzydko określić - i bardzo szybko uzyskałem taki dorobek, który został zauważony. Ja też zostałem zauważony i w młodym, jak na warunki polskie, wieku zostałem członkiem Polskiej Akademii Nauk. Było to w 2010 roku.

 

Ten naukowy dorobek związany jest oczywiście z biologią. Dlaczego został Pan biologiem?

 

Po części dlatego, że wychowałem się w budynku, który stoi tuż obok Rektoratu Uniwersytetu w Białymstoku (budynek mieszkalny należący do UwB przyp. red.) Mieszkałem w nim przez pierwsze 14 lat swojego życia, bo dzięki rodzicom byłem związany najpierw ze Studium Nauczycielskim, a potem z Filią. Gdy wyjdziemy na zewnątrz, to są miejsca w sąsiedztwie ul. Świerkowej, gdzie przyroda po prostu nas przenika. To środowisko, w którym się wychowałem, sprawiło, że bardzo szybko zainteresowałem się na początku ptakami – ornitologią. Potem to zainteresowanie rozwinęło się w pasję znacznie szerszą niż oglądanie ptaków i podglądanie przyrody takiej, którą widzimy za oknem.

 

Ze Świerkowej możemy przenieść się do Puszczy Knyszyńskiej. Nieprzypadkowo, bo jest Pan współautorem niezwykłego albumu pt. „Ścieżkami Puszczy Knyszyńskiej”.

 

W zasadzie to co mamy w okolicach ul. Świerkowej, tuż za uniwersyteckim płotem, to pozostałości Puszczy Knyszyńskiej, która się oczywiście wycofała pod naporem miasta. Ale Białystok ma to szczęście, że jest obecnie chyba jedyną metropolią w Polsce, która graniczy z jednej strony z taką prawdziwą puszczą, z drugiej ma Narwiański Park Narodowy, trochę dalej jest Biebrza. To absolutnie fantastyczne miejsce dla kogoś, kto się przyrodą interesuje.

marek_konarzewski_fot_k_zagloba.jpg

 

Ma Pan swoje ukochane miejsce w regionie?

Jest ich kilka. Rodzinnie, ze strony ojca, jestem związany z Biebrzą. Mam w okolicach Biebrzy dom i w ogóle miałem nadzieję, że będę tam spędzał więcej czasu. Tymczasem gros mojego czasu pochłania Warszawa, ale takiego wyboru dokonałem. Tych ulubionych miejsc w regionie jest mnóstwo: to właśnie Narew, Biebrza, Puszcza Knyszyńska, więc gdy mam jakiś wolniejszy dzień, to zastanawiam się, w którą stronę pojechać.

 

To otoczenie jest wielkim atutem Uniwersytetu w Białymstoku?

 

Jest ogromnym atutem. Na nim zbudowana została cała historia Wydziału Biologii, bo nasza jednostka, rozpoczynając swoją działalność, była nakierowana na badania środowiskowe, przyrodnicze. Może w tej chwili już tak bardzo tego nie widać, ponieważ nauki biologiczne zmieniły się. W ciągu ostatnich 20 lat poszły w stronę badań molekularnych. Widać to także w Białymstoku, chociaż wciąż znaczącą część naszej aktywności naukowej stanowią badania środowiskowe, również te prowadzone w oparciu o Terenową Stację Naukowo-Dydaktyczną w Gugnach. To zaplecze Wydziału Biologii Uniwersytetu w Białymstoku jest absolutnie wyjątkowe w skali kraju, a nawet szerzej. Żałuję tylko, że obecnie wśród młodych ludzi jest znacznie mniej osób, niż kiedyś, zainteresowanych biologią środowiskową. Widzę to po aktywności koła naukowego, po zainteresowaniach studentów. Bardziej interesuje ich laboratorium i zaglądanie w geny niż zaglądanie pod drzewo. A to niedobrze, ponieważ tracimy więź z przyrodą, umiejętność rozumienia jej. Nie da się wszystkiego zobaczyć na szalce czy wydruku komputerowym, jeżeli nie mamy bardzo dogłębnej wiedzy przyrodniczej, którą można nabyć jedynie obcując z przyrodą. Za chwilę się okaże, że nie rozumiemy tego, co się wokół nas dzieje.

 

Otaczającym nas światem zajął się Pan także naukowo. Jest Pan kierownikiem Katedry Ekologii Ewolucyjnej i Fizjologicznej. Pana zainteresowania badawcze obejmują m.in. ekologię i fizjologię zwierząt, w tym ptaków. Co jest dla Pana naukowo najważniejsze?

 

Działam w ten sposób, że najpierw próbuję zidentyfikować istotny i ciekawy problem badawczy, a potem dobieram do niego obiekty. Od wielu lat głównym obiektem moich badań są gryzonie laboratoryjne jako model zwierzęcy mechanizmów fizjologicznych działających również u człowieka.

 

Pana kariera naukowa to także wyjazdy zagraniczne. Wspomnieliśmy już o Stanach Zjednoczonych, ale była też np. Azja. Podróże kształcą naukowca?

 

Bardzo kształcą i bardzo wszystkich zachęcam do podróżowania. Oczywiście COVID-19 niezwykle nam w tym przeszkodził, ale mam nadzieję, że wracamy już do normalności. Gdy mówimy o podróżach, to szczególnie chciałbym zachęcić do wyjazdów zagranicznych młodych adeptów nauki. Z ogromnym rozczarowaniem stwierdzam, że nie tylko w Białymstoku, bo to tendencja ogólnopolska, bardzo trudno jest namówić młodych pracowników naukowych na długookresowe staże zagraniczne. Kiedy ja startowałem ze swoją przygodą naukową, to każdy marzył o wyjeździe za granicę. Jak już wspomniałem, spędziłem prawie trzy lata w Los Angeles i były to dla mnie lata absolutnie formacyjne. To znaczy, że zupełnie zmieniły mój pogląd na sposób uprawiania nauki i na to, jak powinna wyglądać codzienna praca laboratoryjna. Tego się nie da nauczyć wyjeżdżając na 2-3 tygodnie, czy 2-3 miesiące. Trzeba w tym środowisku się zanurzyć, przesiąknąć pewną kulturą pracy i potem próbować tą kulturę pracy przenieść na miejsce, z którego się wyjechało. Tego nam wciąż brakuje.

Powiem wprost (i dotyczy to całej Polski): uważam, że sposób, w jaki uprawiamy naukę, nie jest ciągle tak efektywny, jak mógłby być. Po części wynika to właśnie z tego, że wciąż brakuje nam tych dobrych nawyków, które moglibyśmy przejąć z zagranicy (oczywiście są też złe, ale o nich wolałbym nie mówić), które by nam bardzo pomogły stać się bardziej konkurencyjnymi.

 

Skąd ta niechęć do zagranicznych podróży naukowych?

 

Przepraszam, że to powiem, ale staliśmy się wygodni. Wyjeżdżając w obecnych czasach, trzeba mieć naprawdę dużo determinacji, bo pojawia się kwestia zerwania więzi - zarówno tych w pracy, jak i społecznych, czasami rodzinnych. Nie zawsze można wyjechać z najbliższymi, chociaż przypomnę, że są stypendia oferowane np. przez Narodową Agencję Wymiany Akademickiej, które umożliwiają wyjazdy całych rodzin, łącznie z dziećmi. Więc to nie jest tak, że nie ma możliwości wsparcia takich wyjazdów pod względem finansowym.

Czasem wydaje nam się, ale ja się z tym poglądem nie godzę, że jest u nas tak dobrze, że nie ma powodu, by jeździć za granicę. To nieprawda. Te wyjazdy wciąż są nam bardzo potrzebne, by budować dobrą kulturę pracy naukowej. W tym względzie nadal, niestety, odstajemy. Z drugiej strony bardzo żałuję, że niewielu młodych ludzi ze świata przyjeżdża do Polski. Jeżeli popatrzymy, kto pracuje w laboratoriach w najlepszych ośrodkach naukowych na świecie, np. w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, to większość tych młodych badaczy, których byśmy tam spotkali, to nie są osoby miejscowe. Są to najczęściej studenci z krajów azjatyckich, ale nie tylko. U nas wciąż ze świecą takich szukać.

Ogromną szansą, szczególnie dla Białegostoku, są studenci z Białorusi i Ukrainy. Ja bym w tę stronę patrzył, bo dzięki temu możemy im pomóc (wiadomo, że są to bardzo trudne czasy dla naszych przyjaciół naukowych z Białorusi i Ukrainy i ciąży na nas obowiązek pomagania), ale też pozyskać wspaniałe talenty ze Wschodu.

marek_konarzewski_fot_k_zagloba_2.jpg

 

I tu nawiążmy do Polskiej Akademii Nauk. Czy wygrał Pan wybory na prezesa PAN z hasłem: wychodzimy z nauką do ludzi?

 

Jak najbardziej. Akademia przez wiele lat nie znajdowała się tam, gdzie powinna się znajdować. Co to znaczy? Uprawiając doskonałą naukę, szczególnie w instytutach PAN, Akademia powinna być instytucją, która pomaga decydentom w warstwie kompetencyjnej (bo przecież skupia naprawdę najświatlejszych ludzi w tym kraju), a także w sposób bardzo efektowny i efektywny propaguje naukę, jako dźwignię postępu cywilizacyjnego. Oczywiście ta promocja nauki była zawsze, ale nie zawsze była prowadzona skutecznie. Tę część aktywności Akademii chciałbym szczególnie podnieść, stąd też pomysł z zaproszeniem do kierownictwa PAN prof. Dariusza Jemielniaka, znakomitego medioznawcy. Tworzymy już zespół - z bólami, przyznam szczerze, bo to wcale nie jest tak proste zadanie, jak się niektórym wydaje - który będzie w stanie to wyzwanie udźwignąć. Myślę, że już za niedługo zobaczymy Akademię w zupełnie nowej odsłonie, łącznie z odświeżoną stroną internetową.

 

Może dzięki temu opinie naukowców będą bardziej cenione w społeczeństwie niż opinie „znawców z internetu”?

 

Jest to bardzo dokuczliwy problem, widoczny szczególnie w kontekście pandemii Covid-19, ale też takich tematów, jak zmiany klimatyczne, dieta itp. Mamy bardzo trudny czas dla nauki, bo przekaz naukowy, choć jedynie prawdziwy, często jest niezbyt atrakcyjny, dlatego przegrywa z przekazem nienaukowym, ale bardziej atrakcyjnym i nośnym. W tym temacie bardzo liczę na współpracę przedstawicieli różnych dziedzin nauki, bo nie wystarczy tylko mieć rację. Trzeba jeszcze tę rację odpowiednio przekuć na argumenty i przedstawić ją w atrakcyjny sposób. Tutaj bez wspólnego wysiłku np. przyrodników, medioznawców, czy przedstawicieli nauk humanistycznych, trudno budować dobry przekaz naukowy. Jeśli to się nie udaje, to nie dziwmy się potem, że ciągle utyskujemy, chociażby na poziom finansowania nauki. Mamy okres przedwyborczy i jeżeli np. temat finansowania nauki nie będzie istotny dla wyborców, to nie zostanie on podniesiony przez polityków. To z kolei do nas wróci w postaci znacznie mniejszych środków finansowych na utrzymanie uniwersytetów czy Polskiej Akademii Nauk.

 

Często też jesteśmy świadkami dyskusji wokół tematów, którymi powinni zajmować się głównie eksperci, naukowcy (tak było np. ze sprawą zanieczyszczenia Odry), a zajmują się przede wszystkim politycy.

 

Dokładnie tak. To są przecież kwestie eksperckie, niepotrzebnie wynoszone w obszary sporu politycznego, podczas gdy one powinny być rozsądzane przez ludzi, którzy się na tym znają. Naszą rolą jest to, by ten przekaz ekspercki sformułować w sposób jasny, przejrzysty i akceptowalny. Jeżeli chodzi o polityków, to nie wolno się na nich obrażać. To jest moja lekcja po latach pracy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Politycy często są obciążeni różnymi innymi uwarunkowaniami, których my nie bierzemy pod uwagę, a powinniśmy brać. Dlatego nie możemy się obrażać, że nie wszystkie rekomendacje naukowców są podchwytywane przez polityków. Jeżeli choć część rekomendacji dotrze do decydentów i staną się one podstawą do podejmowania decyzji, to bardzo dobrze i na tym powinniśmy próbować robić coś więcej.

 

Nie tylko polityka jest wyzwaniem. Pewnie stanie się nim wkrótce także sztuczna inteligencja.

 

To już jest wyzwanie. Wiem, że na wielu uczelniach, również w Polsce, studenci próbują korzystać z Chata GPT. Na razie to narzędzie nie działa w sposób naprawdę efektywny, ale jest jednym z ogromnych wyzwań, nie tylko zresztą w nauce. Natomiast ja chciałbym upatrywać w tym wszystkim także pewnej nadziei, kładąc nacisk na to, co dobrego może wyniknąć z rozwoju sztucznej inteligencji. Nie chcę zwracać uwagi tylko na zagrożenia. Wydaje mi się, że np. dobry dziennikarz nigdy nie zostanie przez Chata wyrugowany i zastąpiony. To nam chyba nie grozi, bo ludzkie dotknięcie i wrażliwość będą bardzo trudne do podrobienia. Z drugiej strony, jeżeli udałoby się sztucznej inteligencji odbarczyć nas od chociażby czynności administracyjnych, to czemu nie? Ja bym bardzo chętnie część obowiązków administracyjnych przekazał GPT i byłbym z tego bardzo zadowolony (uśmiech).

 

A propos licznych obowiązków. Gdy został Pan prezesem PAN i siłą rzeczy głównym miejscem Pana pracy jest Warszawa, to brał Pan pod uwagę dłuższe rozstanie z UwB?

 

Nie. Takie rozwiązanie nigdy nie wchodziło w grę. Proszę pamiętać, że wybory na prezesa PAN wygrałem niewielką przewagą głosów, ale to dlatego, że do ostatniej chwili nie rozważałem w ogóle startu w tych wyborach. To, że mi się to udało, zawdzięczam determinacji i temu - chcę w to wierzyć - że miałem dobry przekaz. Skuteczny. Natomiast prezesem się bywa, a pracownikiem naukowym się jest i profesorem się jest. Jestem związany z Uniwersytetem w Białymstoku i regionem nie tylko stosunkiem pracy, ale również emocjonalnie. To jest moje miejsce na Ziemi, więc niezależnie od tego, jak długo będę w Warszawie, to na pewno zawsze do Białegostoku będę chciał wrócić.

 

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Marta Gawina
Galeria zdjęć

logotypy UE

Strona internetowa powstała w ramach projektu „Nowoczesny Uniwersytet dostępny dla wszystkich”
(umowa nr POWR.03.05.00-00-A007/20) realizowanego w ramach Programu Operacyjnego Wiedza Edukacja Rozwój.

©2023 Wszystkie prawa zastrzeżone.

W ramach naszego serwisu www stosujemy pliki cookies zapisywane na urządzeniu użytkownika w celu dostosowania zachowania serwisu do indywidualnych preferencji użytkownika oraz w celach statystycznych. Użytkownik ma możliwość samodzielnej zmiany ustawień dotyczących cookies w swojej przeglądarce internetowej. Więcej informacji można znaleźć w Polityce Prywatności Uniwersytetu w Białymstoku. Korzystając ze strony wyrażają Państwo zgodę na używanie plików cookies, zgodnie z ustawieniami przeglądarki.