Najpierw była socjologia, potem prawo zakończone stopniem doktora nauk prawnych. Przynajmniej na razie. Bo absolwentka UwB Anna Borkowska-Minko ostatniego słowa jeszcze nie powiedziała. - Jestem osobą, która ciągle poszukuje odpowiedzi na przeróżne pytania. I ciągle mi mało. Chciałabym wiedzieć więcej, znać więcej, rozumieć więcej – przyznaje.
Dziennikarka, socjolożka, prawniczka, a od niedawna doktor nauk prawnych - stopień nadany przez Wydział Prawa Uniwersytetu w Białymstoku. Musisz być z siebie bardzo dumna.
Anna Borkowska-Minko: Przyznaję, że nie wiem co odpowiedzieć (uśmiech). Nie nazwałabym tego dumą. Cieszę się, że udaje mi się robić swoje.
I mówi to jedna z najbardziej znanych dziennikarek nie tylko w naszym regionie. Czy stopień doktora oznacza wielkie zmiany w Twoim życiu?
- Nie popadajmy w przesadę (śmiech), mam wiele znakomitych koleżanek i kolegów po fachu także w naszym regionie. Doktorat na pewno daje mi satysfakcję i poczucie, że jest jakaś dziedzina, w której osiągnęłam trochę więcej niż można przeciętnie. Natomiast nie oznacza to, że powiedziałam już ostatnie słowo.
Jestem osobą, która ciągle poszukuje odpowiedzi na przeróżne pytania z przeróżnych dziedzin życia społecznego. I ciągle mi mało. Chciałabym wiedzieć więcej, znać więcej, rozumieć więcej. Świat i ludzie są na tyle fascynujący, że warto ciągle zadawać kolejne pytania i poszukiwać na nie odpowiedzi. To wszystko oczywiście brzmi trochę patetycznie, ale ja po prostu lubię wiedzieć.
W końcu jesteś dziennikarką! A dziennikarz, nawet jak czegoś nie wie, musi wiedzieć komu zadać pytanie.
Trochę irytuje mnie fakt, że także w tym zawodzie zdarzają się ludzie z przypadku. Żeby być dobrym dziennikarzem, trzeba być ciekawym i ludzi, i świata. Krótko mówiąc: dziennikarstwo rozumiem nie jako karmienie własnego ego, a poszukiwanie odpowiedzi na ważne dla ludzi pytania.
A wszystko zaczęło się na Uniwersytecie w Białymstoku. To tutaj rozpoczęłaś studia na kierunku socjologia. Czym przekonały Cię Białystok – pytam o to, bo pochodzisz z Mazowsza i nasza uczelnia?
Pochodzę z okolic Siedlec i wyboru miałam studia albo w Lublinie, albo w Warszawie, albo w Białymstoku. Warszawę odrzuciłam już na początku. Może urażę niektórych Warszawiaków, ale dla mnie życie w stolicy byłoby nie do zniesienia pod wieloma względami. Mam tam znajomych i rodzinę, ale ja po prostu źle czułabym się w Warszawie. Człowiek, który czuje się nie na miejscu, jest złym pracownikiem, złym naukowcem i złym rodzicem. Kiedy skreśliłam Warszawę został mi Lublin i Białystok. I jakoś tak wyszło, że Białystok przypadł mi do gustu, tym bardziej, że odwiedziłam kilkukrotnie tutejszą Akademię Teatralną, dzięki której zamierzałam zostać reżyserem. Ten plan zarzuciłam, ale Białystok pozostał. Zdecydowałam, że będę studiować socjologię na Uniwersytecie w Białymstoku, na uczelni, na temat której wówczas wiedziałam tyle, co świeżo upieczony maturzysta zwykle wie: że uniwersytet młody, że jakieś rankingi, że socjologia miała dobry poziom.
Zaczęłam zauważać, że niektóre osoby w moim otoczeniu, które powinny być moimi autorytetami, które powinny wiedzieć więcej, których mądrość miała wynikać z doświadczenia, popełniają błędy i to błędy wynikające z nieznajomości prawa. Uznałam, że tak być nie może, nie w moim przypadku i postanowiłam zmierzyć się z prawem.
I to był twój pierwszy kierunek na UwB.
Ja zawsze miałam głowę w chmurach, ale stąpałam twardo po ziemi. Wiedziałam, że pochodzę z rodziny wielodzietnej - mam 6 rodzeństwa - i rodziców nie będzie stać na realizację moich marzeń. Już wtedy myślałam o tym, by studiować prawo. Obawiałam się jednak, że ten kierunek bardzo mocno mnie sformatuje, to znaczy, że już na początku obiorę sobie drogę życia, która określi mnie do końca i nie będę w stanie się z tego wyrwać. Jako młody człowiek, nie chciałam sobie narzucać żadnych formatów. Postanowiłam, że wybiorę coś pośrodku, czyli socjologię. To z jednej strony nauka, ale z drugiej możliwość poszukiwań odpowiedzi na różne pytania oraz poznawanie prawideł rządzących nami samymi - społeczeństwem. Nawiążę do tego, co dziś z perspektywy czasu jest śmieszne. Wyobraź sobie, że ja, jako 10,11-letnie dziecko, włączałam telewizor i oglądałam obrady Sejmu. Wiadomo, że wtedy były w telewizji 2-3 kanały, ale nie o to chodzi. Ja po prostu byłam w stanie oglądać te nudne, nic nie wnoszące do mojego życia obrady Sejmu. I zawsze dziwiło mnie to, że na sali sejmowej znajduje się kilku smutnych panów, jeden coś referuje, reszta znudzona milczy. I to oni decydują o naszym życiu, o tym w jaki sposób będzie wyglądał nasz kraj. Bardzo mnie to dziwiło i już wtedy kołatało mi się w głowie pytanie: jak to jest, że grupa ludzi decyduje o tym, jak będą żyć inni?
To może dlatego myśl o studiach prawniczych nigdy Cię nie opuściła? Po socjologii swoje kroki skierowałaś bowiem na Wydział Prawa UwB.
Już jako osoba dorosła, mająca zaczątki ścieżki zawodowej i jedne studia za sobą, zaczęłam interesować się prawami człowieka. A ja, jak już coś zacznę, to na dobre. Efekt był taki, że uzyskałam świadectwo i tytuł „eksperta i wykładowcy praw człowieka” przyznawanego przez Helsińską Fundację Praw Człowieka. Oprócz tego zaczęłam zauważać, że niektóre osoby w moim otoczeniu, które powinny być moimi autorytetami, które powinny wiedzieć więcej, których mądrość miała wynikać z doświadczenia, popełniają błędy i to błędy wynikające z nieznajomości prawa. Uznałam, że tak być nie może, nie w moim przypadku i postanowiłam zmierzyć się z prawem. Oczywiście najpierw były to studia magisterskie, a potem znakomity konstytucjonalista i znawca prawa wyborczego - profesor Grzegorz Kryszeń zaproponował mi, żebym poszła w kierunku doktoratu. Na początku trochę się wahałam. Wiedziałam, że to będzie wymagało ode mnie sporego wysiłku, bo przy pracy zawodowej i rodzinie studia są dużym wysiłkiem, zwłaszcza gdy się łatwo nie odpuszcza i ma żyłkę perfekcjonisty. Zdecydowałam, że chcę iść dalej, bo ciągle mi czegoś brakuje, bo wiedzy ciągle mi mało. Prawo, choć niektórym wydaje się „suchą” dziedziną, jest naprawdę fascynujące, zresztą tak jak każda inna dziedzina naukowa, jak fizyka, czy chemia.
Jak w praktyce pogodziłaś pisanie doktoratu z byciem mamą i dziennikarką – ten zawód wymaga czasem dyspozycyjności przez 24 godziny na dobę.
Ja bym powiedziała, że w tym zawodzie tylko czasem jest czas (uśmiech). Faktycznie do pogodzenia były trzy dziedziny: naukowa, praca dziennikarska i rodzina. Gdyby każdej z tych dziedzin poświęcić sto procent czasu i tak byłoby mało. Natomiast podzielić to na trzy, to jakby to powiedzieć… doba ma tylko 24 godziny. I szkoda. Mogłaby mieć więcej. Człowiek potrzebuje snu. Szkoda, że nie da się tego zmienić. Są takie rzeczy, które można byłoby w świecie ulepszyć (uśmiech).
Więc jak sobie radzę? Wstaje o godz. 4 rano i do godz. 6 czytam i piszę. Potem jest czas na rodzinę, wyjazd do przedszkola, do szkoły, do pracy. W pracy jestem 6 godzin, czasem 8, czasem 12, a czasem dłużej. Czasem jest spokojnie, a czasem dzieją się niespodziewane rzeczy: powodzie, pożary, bomby, strajki, zmiany rządów, niespodziewane akcje policyjne, wyroki sądowe… Jestem dziennikarzem, a od ponad dwóch lat również menagerem i szefem redakcji, co oznacza, że mój czas pracy w zasadzie się nie kończy, ale… nie narzekam, bo pracuję ze świetnymi ludźmi. A kiedy już udaje mi się wrócić do domu, odrabiam z dziećmi lekcje, a potem nagle jest godzina 23 (śmiech), a potem 4 rano… Ja generalnie jestem rannym ptaszkiem i wstawanie o tej porze, zwłaszcza w okresie wiosennym i letnim nie jest żadnym problemem. Wręcz przeciwnie. Ja uwielbiam wstawać rano. Kiedyś przeczytałam, że Leonardo da Vinci spał 4 godziny i mu to wystarczało. Dążę do tego ideału, naprawdę (śmiech).
A jak już znajdziesz wolny czas tylko dla siebie to…
Odkrywam świat z moimi dziećmi. Podróżujemy blisko i daleko. Dzięki temu, że dla dzieci wszystko jest odkryciem, to i ja odkrywam na nowo niezwykły świat przyrody. Mam też ogromny ogród z roślinami ozdobnymi i tam jest zawsze coś do zrobienia. Praca w ogrodzie daje mi odpoczynek, relaks, spokój i przy okazji uczę się wiele od Matki Natury.
Wróćmy jeszcze do czasów studiów na Uniwersytecie w Białymstoku – w końcu trochę lat tu spędziłaś. Twoje najmilsze wspomnienie z tego okresu?
Jednym z milszych wspomnień jest organizacja sporego festiwalu naukowo - filmowego w czasie studiów na socjologii. Z grupką studentów – zapaleńców zajmowaliśmy się tym przez kilka lat. Dawało mi to bardzo dużo satysfakcji, ponieważ okazało się, że jakąś żyłkę organizacyjną mam, potrafię zebrać ludzi i z ich pomocą zrobić coś fajnego. Bo zawsze wszystko się da! Wystarczy chcieć, nie poddawać się i konsekwentnie dążyć do celu.
Na początku tej rozmowy stwierdziłaś, że jeszcze nie powiedziałaś ostatniego słowa. Czy stopień naukowy może oznaczać np. chęć dzielenia się wiedzą prawniczą?
Powiem to może nieskromnie (śmiech), ale ja naprawdę byłabym niezłym nauczycielem. I w tej kwestii nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa.
Rozmawiała Marta Gawina
Strona internetowa powstała w ramach projektu „Nowoczesny Uniwersytet dostępny dla wszystkich”
(umowa nr POWR.03.05.00-00-A007/20) realizowanego w ramach Programu Operacyjnego Wiedza Edukacja Rozwój.
W ramach naszego serwisu www stosujemy pliki cookies zapisywane na urządzeniu użytkownika w celu dostosowania zachowania serwisu do indywidualnych preferencji użytkownika oraz w celach statystycznych. Użytkownik ma możliwość samodzielnej zmiany ustawień dotyczących cookies w swojej przeglądarce internetowej. Więcej informacji można znaleźć w Polityce Prywatności Uniwersytetu w Białymstoku. Korzystając ze strony wyrażają Państwo zgodę na używanie plików cookies, zgodnie z ustawieniami przeglądarki.